martes, 11 de diciembre de 2007




nasypać cukru
pod nos zakatarzonego
chłopca
i ukryć go w krzakach
jaskrowej forsycji
2500 dzieci dostanie żółtaczki
wszystko
światło, przestrzeń, brak
dwa kominy, cztery dymy
pospolite pudrem
syfa leczenie gdy
niżej rośnie góra
niżej rośnie góra
świat jest cudowny
zawsze może sobie
złożyć ciebie tobie
od dobrego złego
początku


_________________________

jadę w starej spacerówce
patrzy na mnie sophia loren
nowy bandaż,boże ciało
nowe pachnie
świeżym kasztanem

w nienazwanej medytacji
równoważnikowej
niedyskretnej
mechaniczna
dziwna różowa
jak dzika świnia róża
która nie działa

bez żywicy poliestru
cukru orbitem
makity
grudnia
szklanki wody
kanapki
kompasu
mówisz i masz
rem-u

jesiotr?
a tak,pamiętam
był taki przed wojną

_________________________

na obrazku
otoczona lampkami
przybrana trzykrotką
zielistką i bluszczem
podaje dłoń
klejem do piersi
przytuloną
dźwiga na stopach
żółtko z białkiem
trzyma na równi
dwa boki pod pachą
ubita ramami
złotych możliwości

dalej pójdę sama
mam jeszcze
dwa worki
liści jesiennych
schowanych starannie
w szufladzie na buty
trzeba udawać
żeby udawać
że nie udajesz

_________________________

wbijam kręgosłup
w mrowisko
zgryzowe zęby owadów
pękają w uśmiechach
nie wrotycz tak pachnie
to krople potu
ocieram z czoła grabiami
dzika bezradność
pan bóg za mnie strzela
człowiek kule nosi
gmach bez żadnych świadków
znowu biednej suce
zabito szczeniaki

_________________________

wsypujesz piach
do studni
firmy zamęt
w chwili zwanej jutro
może też nie dzisiaj
mech na plecach rośnie
gdy poszukam w głowie
chociaż kilograma
pseudouwielbienia
wiatr krzyknął w nocy
nie wierz w to
co do życia niezbędne

_________________________

jeszcze pomyślę
gdy tylko będę mogła
topić owady w skrzydle oderwanym
teraz dumna wędruję w pewnym krzykoniebie
potem w reperowni cudów
stopy dokręcam
nie biję konturów zimnego echa
drażni mnie ciągle
ma taśma stercząca
co zmarszczką splywa w słońca ramionach
nie szczekam więc głośno
i tak już jeść nie dostanę
a w zamian za myślowe scałowanie błękitów
przyciemnię sosnami bladości kolana
by po pewnym czasie głową tęgą sądzić
to nie ja lecz las i pole błądzi

_________________________

jutro będę strusiem
schowam głowę
w ciebie
zajrzę na dno serca
wszak mam długą szyję
zniosę wielkie jajo
skradnę woń szczypioru
ty we wszystkich
aktach
pozostaniesz bierny
koń w dresie z wiskozy
poniesie nas daleko
na wyspę Poznania
dobrego i złego

_________________________

to może teraz
zjemy te myśli
wchłoniemy wino
kiście matowe
zaślinię połyskiem

przynieś mi dzisiaj
żywe okruchy
chleba naszego
niepowszedniego

więcej nie zdołam
z nieba woda kapie
schowana w jeziorze
ruchliwej ulicy
po wielu latach
zapamiętałam